niedziela, 15 lutego 2015

Zmiana zachowań

Nie możemy zmienić tego, kim jesteśmy ani tego, co nas ukształtowało. Dzieciństwo zostanie z nami przez całe życie i nie można się z niego wyleczyć, co najwyżej można je poznać i spojrzeć uczciwie na rodziców, na to, czy zasługują na to miano - jeśli zachowywali się wobec nas troskliwie i z miłością, czy raczej przyznać, że wyrządzili nam krzywdę, której skutki będziemy ponosić przez całe życie. Na większość z tych rzeczy nie mieliśmy wpływu. Kiedy zaczęliśmy patrzeć na siebie z perspektywy dorosłego, byliśmy już ukształtowani. To w jaki sposób reagujemy na to, co nam się przydarza, jak podchodzimy do rzeczywistości, do ludzi, do związków - to zostało mocno ukształtowane w naszym dzieciństwie i dzisiaj towarzyszy nam jak odruchy, spontaniczne reakcje na otaczający świat. Wiele z tych reakcji i odruchów, zamiast nam służyć - prowadzi nas do frustracji, do złych wyborów, do kolejnych stwierdzeń: "znowu to samo", "nigdy mi się nic nie uda" i tak dalej.

Często się za to obwiniamy, przy czym za to, jakimi jesteśmy, odpowiedzialni są w głównej mierze nasi rodzice, nasza relacja z nimi w dzieciństwie, ich reakcje na nasz charakter, nasze uczucia, nastroje, humory, itd. Jeśli była troskliwa i pełna miłości i zrozumienia - dzisiaj jesteśmy na pewno szczęśliwymi ludźmi. Jeśli była obarczona złością z ich strony, agresją, nieakceptacją - taki sam stosunek będziemy mieli do siebie samych.

Trzeba rodziców postawić na "ławie oskarżonych" i się z nimi rozliczyć - rzucając im przed oczy te krzywdy, których od nich zaznaliśmy, zanim umieliśmy się przed nimi bronić, a często nie wolno było się na to skarżyć.

Następnie trzeba przystąpić do długotrwałej pracy nad sobą, pełnej cierpliwości, życzliwości i wyrozumiałości dla siebie samego, wiedząc, że nie można się z dzieciństwa wyleczyć, a jego konsekwencje będziemy ponosić do końca życia.

Jeżeli zatem nie mamy wpływu na emocje, które przeżywamy, na ukształtowaną dawno temu samoocenę, na to, jak reagujemy, jaki mamy stosunek do siebie i do świata, to na co mamy wpływ?

Odpowiedź brzmi: na zachowania. O ile nie możemy zmienić tego, jak odczuwamy, co nas przeraża, co nas krępuje, możemy zmienić sposób, w jaki na te zachowania reagujemy.

Na przykład jeśli spędzaliśmy wiele czasu samotnie w domu, i tak dalej, to sądzimy, że tacy po prostu jesteśmy i kontynuujemy tę drogę, wybierając samotne rozrywki, książki, siedzenie przed kompem czy oglądanie telewizji. To umiemy, tak nam najwygodniej, tego się uczyliśmy przez lata. Ale jednocześnie doskwiera nam samotność, brak ludzi wokół, z którymi można dzielić wspólnie czas, więc to nas wpędza we frustrację, w smutek.

Jedyne, co można w takiej sytuacji zrobić, to przełamać schemat - będzie trudno, na pewno coś wewnątrz nas będzie protestować (że się nie nadajemy, że jesteśmy aspołeczni, że nie umiemy rozmawiać z ludźmi i tak dalej), ale jeśli nie ulegniemy temu wewnętrznemu głosowi (będąc jednak świadomymi jego obecności) i zaczniemy coś zmieniać w schemacie funkcjonowania - wychodzić częściej z domu, spotykać nowych ludzi, a następnie te relacje podtrzymywać, i jeśli będziemy w tym konsekwentni - mimo iż sami pozostaniemy tymi samymi osobami, którymi byliśmy - zmieni się nasze zachowanie. A wkrótce również nasze samopoczucie. Psychologowie twierdzą, że aby jakiś nawyk wprowadzić skutecznie w życie, trzeba 8 tygodni regularnego powtarzania.

Można zacząć od małych rzeczy.

Ja lubię długo siedzieć w nocy i spać potem do późna. W konsekwencji wstaję na ostatnią chwilę, w biegu myję się i ubieram - i w pośpiechu wychodzę z domu. Potem jestem nie wyspany, gorzej mi się wykonuje obowiązki, jestem rozdrażniony. Kiedy się przeprowadzę, zamierzam zmienić ten tryb. Chodzić spać wcześniej, a rano wcześnie wstawać - żeby zdążyć się rozruszać, wypić kawę, spokojnie zjeść śniadanie i przygotować na wyzwania, które niesie nowy dzień.

Za jakiś czas pomyślę o innym złym nawyku, żeby zmienić go na jakiś bardziej użyteczny.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Nowe życie

Za półtora tygodnia spakuję walizki, wsiądę w samochód i pojadę kilkaset kilometrów na zachód, żeby rozpocząć nowe życie.

Nie minęło dwa miesiące, odkąd wróciłem z zagranicy, zamartwiając się, co ja teraz będę robił, i znalazłem pracę. Poszło gładziej, niż przypuszczałem, niż wydawało się, że będzie. Nie dowierzałem wręcz, że będę miał znów co robić codziennie rano, budzić się, myć, ubierać, wychodzić na dziewięć godzin i wracać, zastanawiając się, co dalej robić z życiem. Tym bardziej, że wydarzyło się to wszystko, kiedy znajdowałem się w głębokim dole i nie wyobrażałem sobie żadnej przyszłości, żadnej kontynuacji tego, co nazywamy z przyzwyczajenia życiem.

I teraz przede mną nowe drzwi, brama do nowego etapu, może to w nim czeka gdzieś upragnione szczęście? Nowe miasto, nowa praca, nowe mieszkanie, nowi ludzie.

Ale żyję już wystarczająco długo, wystarczająco wiele razy sparzyłem się na tym, że wyobrażałem sobie nową przyszłość, pełną sukcesów i szczęścia, a kiedy ona przychodziła, rozczarowywała mnie, zderzałem się z twardą ziemią rzeczywistości, własnych lęków, słabości i ograniczeń i złych nawyków. Czy można zacząć wszystko od nowa? Przecież razem z ubraniami pakujemy w walizkę całą naszą przeszłość, wszystkie rozczarowania, porażki, straty, wyparte emocje, wyobrażenia o sobie i o świecie i tak dalej. Bo nie wystarczy zmienić otoczenie, żeby wieść nowe, lepsze życie. Konieczna jest jakaś wewnętrzna przemiana. Czy ona jest możliwa?

Bo łatwiej zmienić zewnętrzne warunki niż samego siebie.

Szukam nauczyciela i mistrza
niech przywróci mi wzrok słuch i mowę
niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia
niech oddzieli światło od ciemności.


(T. Różewicz, Ocalony)

środa, 4 lutego 2015

Teju Cole o depresji


Dzisiaj Teju Cole, amerykański autor nigeryjskiego pochodzenia, którego bardzo cenię, napisał tak na swoim fejsbuku:  

Moje życie byłoby nie do wyobrażenie bez pracy, którą wykonali ludzie pomimo ich własnej depresji.

Jeśli jesteś teraz w depresji, wiedz, że twoje wewnętrzne doświadczenie jest realne, ale inne prawdy także: że jesteś kochany, że wiele podróży podejmowanych przez wielu ludzi na tej gorzkiej ziemi ułatwia twoja obecność na tym świecie, i że najcięższe dni nie trwają wiecznie. 

A jeśli nie masz depresji, sprawdź czy ktoś koło Ciebie nie przechodzi w tej chwili przez to, i prześlij swoją miłość.

p.s. Dziękuję tym przyjaciołom, którzy napisali do mnie w odpowiedzi na ten post, dodany w zeszłym tygodniu, żeby zapytać, czy chodzi o mnie. Nie, to nie ja, nie teraz, chociaż byłem w tym stanie kiedyś i było bardzo źle. Po prostu myślę o paru innych osobach, które przez to teraz przechodzą. Jeśli podliczysz te osoby, które miały depresję, kto przez nią właśnie przechodzi, kto może pewnego dnia w nią wpaść, i kto kocha kogoś kto jest w jednej z tych kategorii, wyjdzie ci, że chodzi o nas wszystkich.

Dzięki, Teju!

wtorek, 3 lutego 2015

Uwewnętrzniona homofobia

Każdy z nas, gejów, odkrył kiedyś po raz pierwszy, że podobają mu się faceci. Podejrzewam, że dla nikogo nie było to łatwe. Żeby to przyjąć, zaakceptować. W zależności od tego, jaki miał charakter, w jakim środowisku się wychowywał, jaka była atmosfera w tym czasie w kraju, w mediach i tak dalej.

Ja po raz pierwszy zacząłem zauważać, że kręci mnie męskie ciało, kiedy oglądałem z kolegami na podwórku pierwsze "świerszczyki", przemycane w konspiracji przez jednego ze starszych. To była druga połowa lat 90, 1997, może 1998 rok. Na początku nie za bardzo to rozumiałem, nawet nie wiem, czy wiedziałem o istnieniu gejów, poza tymi wszystkimi inwektywami, słyszanymi od tych samych kolegów, typu "pedał", "ciota", jak ktoś chciał kogoś obrazić. Podobali mi się co raz częściej koledzy z klasy, chłopaki na korytarzu w szkole.

"Objawienie" przyszło, jak przeczytałem jakiś artykuł w Superekspresie, kupionym przez mojego ojca. Mówił właśnie o homoseksualistach, oczywiście miał wyraz skrajnie negatywny, tania sensacja. Tak po raz pierwszy pomyślałem sobie, "że też jestem taki" i od tamtej pory to był mój największy sekret i robiłem wszystko, żeby to ukryć. Wystrzegałem się "przegiętych" gestów, które wcześniej chyba zdarzało mi się wykonać. Pamiętam swoje zażenowanie, kiedy ktoś mnie przedrzeźniał. I tak zacząłem zakładać "maskę", "pancerz", stałem się bardzo powściągliwy, żeby się "nie zdradzić" i nie narazić na wyśmianie.

A zatem od tamtej pory przyjmowałem swoją seksualność nie w duchu afirmacji, ale raczej negacji. Miałem poczucie, że to coś, czego się powinienem wstydzić. Bałem się zostać "odkryty" i bałem się wyśmiania. Gdzieś tam to we mnie było, w mojej głowie, w fantazjach, w samotności, ale kiedy przychodziło do "brudnych rozmów" z kolegami, nie mogłem czuć się w nich sobą. Oczywiście śmiałem się, ale czułem się inny i ta moja "tajemnica" stworzyła we mnie pęknięcie. Ja, który pokazuje się światu to nie ja prawdziwy, nie taki jaki jestem naprawdę. Miałem wrażenie, że udaję i czułem się z tego powodu winny. W swojej głowie, w fantazjach, byłem kimś innym. Może dlatego do dzisiaj lubię samotność, bo czuję, że wtedy nie muszę przed nikim udawać. Taka "podwójność" ciągnie się za mną do dziś.

W internecie, na czatach, w samotności, w ukryciu, pozwalałem sobie na to czy owo. Moje pierwsze spotkania z facetami też miały charakter takiej "konspiry". Nawet jak już wiedziałem to wszystko co wiem: że orientacji się nie wybiera, że na świecie można zawierać już związki osób tej samej płci, że zmienia się mentalność, zmienia się świat, że istnieje kultura gejowska, która dla wielu jest bardzo cool, nawet jak powiedziałem o tym swoim przyjaciołom, rodzinie, już po tym jak miałem chłopaka, jak odwiedziłem kilka gejowskich klubów, po tym jak spotkałem się z dziesiątkami chłopaków, gdzieś tam w głębi zawsze noszę w sobie ten pierwotny lęk, obawę przed odrzuceniem czy ośmieszeniem. Nawet nie wiem, co mógłbym teraz zrobić, żeby zlikwidować tę "podwójność" i poczuć się jeden. Zjednoczony. W zgodzie ze sobą.

To jest właśnie chyba uwewnętrzniona homofobia, czyli przekaz, który docierał do nas wszystkich jeszcze piętnaście lat temu i któremu uwierzyliśmy, że gej to był zbok, wynaturzeniec, człowiek z marginesu, ktoś, z kogo można się tylko śmiać albo żywić agresję. Na takie wiadomości trafiałem często. Czy to dziwne, że jako 14-latek nie chciałem w przyszłości widzieć się właśnie jako tego obleśnego zboka? Być może to słabość charakteru, że nie potrafiłem odciąć się od tych opinii i celebrować swojej wyjątkowości. A teraz się wstydzę, że z całą wiedzą, jaką na ten temat mam, z jasnymi poglądami, emocjonalnie wciąż odczuwam ten lęk. I nie to, że jestem gejem, jest teraz moją tajemnicą, ale właśnie to, że wciąż borykam się z negacją, brakiem afirmacji swojej seksualności i lękiem, że jeśli w nieznanym środowisku zdradzę się przed jakimś facetem, że mi się podoba, to się wystawię na pośmiewisko. Wstydzę się, że będąc gejem, wciąż mam w sobie ślady tej uwewnętrznionej homofobii, której doświadczałem będąc 14-latkiem.

wtorek, 27 stycznia 2015

Bóg

Czy istnieje? Czy wszystko, co się o nim opowiada przez tysiące lat w tej czy innej religii to tylko bajka? Historia, którą wgrało kiedyś ludziom kilku cwanych przywódców, by zdyscyplinować jakoś swoje plemię? Którą się wgrywa w wierzących rodzinach dzieciakom codziennie na nowo, ale jest niczym innym, jak tylko wymyśloną i spisaną historią, służącą utrzymaniu pewnych instytucji, które chcą nadal rządzić ludźmi?

Druga historia jest taka, że Boga nie ma, że wszystko, co się o nim wymyśliło to kłamstwo, które przeszkadza ludziom w życiu, że po życiu nie ma nic, tylko piach i rozkładające się szczątki, potem jakieś organiczne prochy, które nigdy nie będą niczym innym i wszystko to, co mamy, to tylko to życie. Ale przecież to też może być tylko inna historia wymyślona przez kogoś innego, w którą być może dzisiaj łatwiej uwierzyć, ale jest niczym innym jak właśnie "bajką dla dorosłych", narracją "oświeconych", którą również wgrywa się dzieciom w rodzinach "niewierzących" i którą opowiada większość współczesnych filmów, seriali, gdzie miejsce dla Boga jest tylko w ironicznych scenach o grupce niebezpiecznych czy ciemnych, naiwnych oszołomów? Taka wersja też służy pewnie interesom wielu.

Nie wiem, która z historii jest prawdziwa.

Co z tymi wszystkimi postaciami z historii, jak ojciec Pio, święty Franciszek, Simone Weil czy inni z rzeszy mistyków, teologów, filozofów, ludzi niegłupich i uczciwych, którzy w Boga wierzyli, a niektórzy byli pewni, że go tak czy inaczej doświadczają?

Mnie nauczono pierwszej historii. Wierzyłem w nią, ale z czasem zacząłem zastępować tą drugą. Kiedy uświadomiłem sobie, że jestem gejem, doszedłem do wniosku, że lepiej i łatwiej będzie wierzyć w tę drugą opowieść. Że tylko wtedy będę mógł żyć w zgodzie ze sobą. Dotykały mnie  nienawistne słowa wielu katolików. Myślałem: albo będziesz wierzący, ale będziesz musiał negować to kim jesteś, albo pogodzisz się ze sobą i nie będziesz zawracał sobie głowy religią.

Ale ponieważ pierwszy software już miałem wgrany, wątpliwości nachodziły mnie często i nachodzą do dziś. Łatwiej jest chyba w życiu gejom, którzy nie wychowywali się w wierzących rodzinach. Teraz widzę, że łatwiej być może jest - ale zgubić się. Łatwiej im wybrać hedonizm (co też przecież jest niczym innym jak starą koncepcją, według której to jedyna droga do osiągnięcia szczęścia).

W moim przypadku hedonizm się nie sprawdza. Bo po chwilowej przyjemności i tak przychodzi pustka. Pustka, którą można zakrzyczeć, zaćmić inną rozrywką albo pracą czy - udawaniem, że jest się szczęśliwym - bo w dzisiejszym świecie nie wypada nie być szczęśliwym. Ale do wiary również wrócić ciężko, kiedy zanegowało się i podważyło wiele z prawd uznawanych kiedyś za oczywiste. Kiedy zaczęło się żyć, tak jakby Bóg nie istniał. Bóg, czyli ten, który gwarantuje, że życie ma wyższy sens niż tylko konsumpcja tego, co można jeszcze skonsumować.

piątek, 23 stycznia 2015

Niespełnione miłości

Smutna prawda: albo seks bez miłości, albo niespełniona miłość.

Tak było w moim życiu najczęściej, jeśli nie zawsze.

Naprawdę zakochany byłem dwa albo trzy razy (co do jednego nie jestem pewien i tym jednym przypadkiem był mój były chłopak; i dlatego właśnie "były").

Pierwszy raz w liceum, miłość platoniczna trwała dwa albo trzy lata, obejmowała obsesyjne myśli na jego temat non stop, marzenia o nim i chęć przebywania blisko, potrzebę przyjaźni i to najbliższej. Zakolegowaliśmy się, spędzaliśmy razem sporo czasu. O tym, że jestem gejem powiedziałem mu jak był już ze swoją obecną żoną. Dziś: dwoje dzieci. Do dziś się przyjaźnimy, a ja już nie jestem zakochany.

Drugi raz: w zeszłym roku. Byłem na zagranicznym stypendium, dziewięć miesięcy. On studiował na jednej z uczelni w mieście, w którym razem przebywaliśmy. Mieszkaliśmy w tym samym domu studenckim (w którym każdy miał swoje mieszkanie, dwuosobowe, i pokój cały dla siebie). Widywaliśmy się na korytarzach albo we wspólnej sali z internetem, zanim podłączyli mi własny. Zainteresował mnie. Miał bardzo ciemną karnację i coś magnetycznego w sobie, jakieś wewnętrzne światło, pozytywną energię, tak to odczuwałem. Parę razy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Miałem wrażenie, że jest między nami jakaś pozytywna energia: reagowałem na niego pozytywnie i to musiało być widać i wydawało mi się, że to samo płynie z jego strony. Ot, irracjonalne przeczucie, a może tylko życzeniowe myślenie?

Pewnego razu los sprawił, że wsiedliśmy razem do windy. Szedłem biegać. 5 pięter do przejechania razem. Postanowiłem się przedstawić. Zareagował bardzo życzliwie, okazał się dość nieśmiałym, ale niezwykle uroczym facetem. Pochodził z Iranu. "Do zobaczenia następnym razem" powiedzieliśmy sobie, długo potrząsając dłoń, kiedy już po raz drugi trzeba było zatrzymać otwarte drzwi windy. Zauroczenie odczułem teraz fizycznie, w spodenkach.

Poszedłem biegać i od tamtej pory myślałem o nim często. Wiedziałem, że w Iranie za homoseksualizm grozi kara śmierci. Wiedziałem, że muzułmańskie społeczeństwa są homofobiczne. A jednocześnie w mojej głowie krążyły pytania: "czy tak uroczy facet może nie być gejem?". Tym bardziej, że miałem wrażenie, że ma jakąś tajemnicę, jakiś ciężar, byał melancholijny (ale niezwykle przy tym uważny). Może się ukrywa i boi komukolwiek do tego przyznać. Ale nie wiedziałem i nie mogłem wiedzieć na pewno.

Potem szereg zbiegów okoliczności. Przypadkowe spotkania w barze, kiedy każdy z nas był ze swoimi znajomymi. Krótkie rozmowy, za każdym razem z radością, że się znów widzimy. Pewnego razu powiedział, że nazajutrz wyjeżdża na tydzień a potem wraca na wakacje do Teheranu i będzie z powrotem we wrześniu.  Nie wziąłem nawet kontaktu. Los chciał, że za tydzień, tuż przed jego wyjazdem do domu, kiedy wpadł po swoje rzeczy po wycieczce, spotkaliśmy się znowu. Tym razem gadaliśmy dłużej. To był finał mistrzostw świata w piłce nożnej i był sam, przysiadł się do mnie, bardzo blisko. "Czy gdyby wiedział, że jestem gejem, siedziałby tak blisko?" przeszło mi przez myśl. Wymieniliśmy się kontaktami na facebooku.

Przez wakacje gadaliśmy na facebookowym czacie od czasu do czasu. Interesował się kinem, również polskim (uwielbiał Kieślowskiego), polecił mi trochę kina irańskiego. Uznaliśmy,  że jak wróci, to wyjdziemy gdzieś razem. Przez wakacje miałem dużo czasu na fantazjowanie na jego temat. Kiedy wrócił, rzeczywiście odezwał się i wyszliśmy razem. Chociaż byłem już po coming oucie i zazwyczaj nie miałem problemu, żeby mówić o tym komukolwiek, w tym przypadku byłem sparaliżowany. Byłem zakochany i bałem się odrzucenia z jego strony. Uznałem, że możemy po prostu zostać kolegami.

Wychodziliśmy od czasu do czasu, ale we mnie rosło zarówno zakochanie (uwielbiałem jego oczy, sposób w jaki mówi, pali, porusza się), jak i lęk, który urósł do monstrualnych rozmiarów. A ja nadal nie wiedziałem ani czy woli dziewczyny czy chłopaków (a może nie ma to znaczenia), co by zrobi, jak mu powiem i tak dalej. Kiedyś zaprosił mnie do siebie na obiad, razem z moją bliską koleżanką. Kiedy zobaczyłem, że jest bardziej zainteresowany nią niż mną, a do tego dodał jakiś (niewinny) homofobiczny komentarz, zesztywniałem, nie wiem czy z zazdrości czy z wściekłości. Potem coraz ciężej mi się z nim rozmawiało, a zarazem pragnąłem być koło niego.

Nie wiedziałem o co chodzi, dawno nie władały mną tak silne emocje, których nie umiałem już kontrolować. Kiedy postanowiłem - dla swojego dobra - zluźnić kontakt, to sam odzywał się od czasu do czasu. A to zapraszał na jakąś typową perską herbatę albo dzielił się jakimś linkiem na YT. Radość mieszała się ze wściekłością, z poczuciem winy (za moje tchórzostwo), ze strachem.

Dzień przed moim wyjazdem, kiedy przyszedł po mnie, bo umówiliśmy się na pożegnalne piwo, przyniósł mi własnoręcznie namalowany obrazek (piękny). Byłem spięty, gadaliśmy o bzdurach, o polityce, o muzyce, choć wyjątkowo ciężko mi się tym razem rozmawiało. Wyszliśmy z głupiego koncertu i siedliśmy na schodach zamku. Paliliśmy papierosy, słuchaliśmy muzyki i mówiliśmy o przyszłości, o życiu w naszych krajach. Ani razu o kobietach. Ani razu o facetach. O miłości tylko abstrakcyjnie, jeśli w ogóle.

Wróciłem rozbity. Pojutrze wyjeżdżałem, a on odbił w moim sercu ogromne piętno i tak mało o mnie wiedział (zresztą, z wzajemnością; nie otwierał się). Postanowiłem napisać list. O tym, że uważam go za wspaniałego faceta i że cieszę się, że się poznaliśmy. I że nie byłem do końca szczery i nie mogłem przez to być w pełni sobą. Że jestem gejem. Że wiem, jak to u nich wygląda, więc bałem się ujawnić. Ale, że nie mogę wyjechać, nie powiedziawszy. List dałem mu w momencie, kiedy już wyjeżdżałem.

Wieczorem, już w Polsce dostałem wiadomość na facebooku. Że przykro mu, że nie mogłem czuć się sobą w jego obecności. Że nie może napisać, że dla niego to nie jest problem, bo dla niego w tej kwestii nikt nie powinien mieć żadnego problemu. I że nadal jestem widziany u niego w Teheranie.

Poczułem się, jakbym urządził największą ciotodramę na świecie. Jakbym sam ustawił się w jakiejś traumatycznej pozycji, nie dostrzegając, że przecież nie miałem do czynienia z idiotą, tylko z mądrym, przyzwoitym facetem. Jak ktoś niezdolny do wyrażania tego, co czuje, kto ucieka. Włożyłem obrazek, który mi podarował do antyramy i ustawiłem w widocznym miejscu.

Nadal do siebie piszemy.

sobota, 17 stycznia 2015

Depresja u gejów

Według badań geje i lesbijki częściej zapadają na depresję niż osoby heteroseksualne (link).

Zupełnie mnie to nie dziwi. Po pierwsze - homofobia. Także, a może zwłaszcza - ta uwewnętrzniona. Wszyscy w Polsce dorastaliśmy w środowisku homofobicznym, taka jest nasza podwórkowa "kultura". Staliśmy się homofobami zanim zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy gejami. "Pedał", "ciota", "gejuch" - najgorsze inwektywy, jakie można było wymyślić, jak chciało się kogoś obrazić. Jeszcze 10-15 lat temu przekaz mainstreamowych mediów był też przesiąknięty różnymi formami homofobii: od sarkazmu, przez te wszystkie uśmieszki i żarciki "prawdziwych mężczyzn" w różnych talk-show. Potem to się zaczęło zmieniać, ale i dziś w większości programów, gdzie zaprasza się dwóch skrajnych oponentów, słychać teksty odrażająco agresywne i pełne otwartej nienawiści w stosunku do gejów. Wciąż z wielu opiniotwórczych środowisk (prawicowych i kościelnych) słyszy się, że "to nie jest normalne", "to zboczenie", "niezgodne z naturą i bożym planem". To wszystko sączy się w mózg, czy tego chcemy czy nie. Jedni są bardziej odporni, inni mniej. Lata stresu związanego z życiem w szafie i lęku przed odrzuceniem, przed wyśmianiem odbija swoje piętno na psychice.

Drugie źródło tego, że częściej niż inni zapadamy na depresję, widzę niestety nie gdzie indziej, jak wewnątrz szeroko pojętej kultury gejowskiej, głównie internetowej. Nikt nie pisze tam o tym, czym jest sensowne i spełnione życie, za to pełno sztucznej i plastikowej, aż lepkiej, słodyczy - o różnych Madonnach, Gagach i innych świętych świata pop, co to wspierają LGBT, albo przeestetyzowane zdjęcia różnych mięśniaków, miśków, twinków, studów i innych fantazmatów wziętych ze świata porno. I plotki o tym, kto jeszcze powinien się wyoutować. Wszystko kręci się wokół seksu albo kultury popularnej (mówi się też o prawach gejów - to akurat chyba jedyna dobra sprawa, choć czasem niekoniecznie w sposób przez wszystkich nas akcepotwalny). Wszyscy są piękni, bogaci i szczęśliwi. Gdyby uwierzyć, że tak jest i - nie daj Bóg - zacząć się porównywać i mierzyć, jak daleko nam jeszcze do tak wykreowanego ideału, jak mu do pięt nie dorastamy i że również przez ten świat zostaniemy odrzuceni, jak nie będziemy mieć kaloryfera, przyciętej idealnie trymerem brody i najnowszych butów Givenchy. Owszem, jest też trochę o literaturze, o sztuce, ale głównie to artyści typu Witkowski czy Radziszewski, z mainstreamu, którzy z kultury gejowskiej i campowej zrobili dobry temat i gdzieś tam mają zainteresowanie pewnej niszy. Ale powiedzmy sobie szczerze, dla większości z nas to nie jest chleb powszedni. Mało się mówi o zwykłej, szarej codzienności, o problemach różnej natury: emocjonalnej, duchowej, przyjacielskiej, rodzinnej. Tak jakbyśmy ich w ogóle nie mieli (choć badania mówią coś odwrotnego). Innym wolno narzekać, smucić się, wkurzać: nam nie. "Nie rób z siebie ofiary".

I portale randkowe. To w ogóle temat na osobne posty. Wystarczy otworzyć gayromeo, żeby zalała cię fala reklam porno, twarzy pasywów wykrzywionych podniecająco w grymasie bolesnej rozkoszy, reklamy pompek do masturbacji, gadżetów, coś dla miłośników stóp, skór, łańcuchów. Przyzwyczajamy się do tego. Przyzwyczajamy się, że to seks jest esencją życia, że w zasadzie żaden inny powód, żeby spotkać się z innym facetem nie istnieje. Co lubisz? Ile masz w majtkach? A czy p? Masz auto? Rozmowy o rzeczach "głębszych", próby nawiązania przyjaźni podejmuje się nieśmiało, tak jakby coś z tobą miało być nie tak. Po jakimś czasie to ten świat staje się normalnością, zaczynamy go coraz bardziej akceptować i myśleć w tych kategoriach, choć kiedyś tam byliśmy wrażliwymi chłopakami, którzy marzą i o miłości, bliskości, intymności i prawdziwej przyjaźni, która przetrwa burze. Po nieudanej próbie znalezienia idealnego kochanka na najbliższą noc, robi się bardzo późno, więc otwierasz gaytube i to kolejny krok, który oddala cię o kosmosy od szczęścia. Które jest dla ciebie dostępne.

Piszę jak frustrat? Może frustracja to tylko jeden z kroków do prawdziwego spełnienia.