niedziela, 11 stycznia 2015

Mój pierwszy raz

Pierwszy epizod depresyjny miałem w szóstej klasie podstawówki. Pamiętam to dokładnie. To wtedy zdałem sobie sprawę, że podobają mi się chłopcy, a więc coś jest ze mną nie tak. Od tamtej pory miałem swoją wstydliwą tajemnicę, o której bałem się powiedzieć komukolwiek. W latach dziewięćdziesiątych niemal wszyscy uznawali u nas zgodnie homoseksualizm jedynie za ohydne zboczenie. Czułem się inny i czułem się winny. To wtedy też zdałem sobie sprawę, że moja matka, do której byłem niemal chorobliwie przywiązany, któregoś dnia umrze i przeraziła mnie możliwość życia bez niej (kochałem ją szaleńczo i bezwarunkowo). To było niedługo po śmierci jej siostry. Pamiętam, jak siedzę w klasie dręczony przez lęk, patrzę na wszystko z zewnątrz, nie potrafię się cieszyć ani zaangażować w żadną koleżeńską relację, nie umiem się bawić. Nie mogę się na niczym skupić, nic mnie nie cieszy i nie wiem, co się ze mną dzieje. Przestałem wychodzić na podwórko, pogrążałem się tylko w obsesyjnych myślach, że matka kiedyś umrze i zostanę sam. W domu brali mnie niemal za wariata, uważali, że mam nerwicę. Stałem się uciążliwy i dla siebie i dla nich. Nie mogłem spać. Nie mogłem się na niczym skupić. Ja, który zawsze byłem prymusem i błyszczałem na tle innych w klasie. Ta udręka trwała kilka miesięcy. Piłem jakieś ziółka na sen, ale nigdzie i z nikim nie umiałem znaleźć spokoju. Do tego poczucie, że będę potępiony przez Boga za mój "nieprawidłowo" rozwijający się popęd. Sytuacje w szatni, kiedy podobali mi się dojrzewający koledzy, pełni siły, pełni energii. Czułem się inny, czułem się gorszy od nich i ich pożądałem.

Potem jakoś z tego wyszedłem. Miałem psa, miałem kolegów, miałem siostrę. Oglądałem dużo telewizji, miałem ulubione seriale. Modliłem się i znajdowałem nadzieję w Bogu, choć od tamtej pory moja relacja z Nim została skażona. Skupiałem się na nauce i myślami wędrowałem w przyszłość, że w końcu z tego wyjdę, że może jak pójdę do liceum, będzie lepiej.

Ale od tamtej pory nie byłem już taki jak dawniej, spontaniczny, wesoły i beztroski. Czarny robak zamieszkał we mnie i miał odtąd czaić się w zakamarkach umysłu, wyłaził stamtąd i skażał całe moje widzenie siebie, świata, ludzi, aż zrósł się ze mną w jedno. Dorastaliśmy razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz