poniedziałek, 12 stycznia 2015

Załamanie

Miałem dziewiętnaście lat i siedziałem po raz pierwszy w poczekalni do psychiatry. Nie myślałem wtedy: "jakie to żałosne, jakie to stygmatyzujące, jestem wariatem", miałem tylko wielką nadzieję, że ktoś wreszcie się nade mną pochyli, zobaczy moje cierpienie i będzie umiał mu zaradzić.

To był pierwszy rok studiów, moje pierwsze opuszczenie domu na dłużej, nowe znajomości, nowe miejsca, nowe możliwości. Bardzo czekałem na ten czas, wierzyłem, że zostawiając przeszłość za plecami będę mógł od teraz prowadzić takie życie, jakie zawsze chciałem mieć. Oddać się studiom, znaleźć nowych przyjaciół, bawić się i budować swoje nowe ja. Tymczasem wszystko to, co dotąd chowałem skrycie za maską miłego i zdolnego chłopaka, uderzyło z mocą, której nigdy bym się nie spodziewał.

Duże miasto, w którym ja, chłopak z prowincji, gubiłem się jak dzikie zwierzątko. Wszyscy ci ludzie wydawali mi się ładniejsi, lepsi, obyci. Koledzy na studiach - bardziej oczytani, umiejący się odnaleźć w każdej sytuacji, w której ja błądziłem jak dziecko we mgle. Jeszcze raz dał mi się we znaki konflikt między mną a moją męskością. Chłopaki interesowali się piłką, grami komputerowymi, dziewczynami, szybko odnajdowali się w tkance klubów i kultury studenckiej. Straciłem wiarę, że łatwo będzie mi znaleźć jakiegoś nowego kumpla. Miałem kolegów i koleżanki ze swojego miasta, ale przecież oni znali tylko "mnie starego", tego, od którego chciałem uciec. Spotkałem też w różnych sytuacjach pierwszych w życiu wyoutowanych gejów, jeden z nich był nawet moim wykładowcą. Zazdrościłem im tej wolności i zacząłem czuć się winny, że i ja nie potrafię być, jak oni. Bałem się teraz, że ktoś odkryje moją tajemnicę, która spędzała mi sen z powiek i męczyła aż do skurczów żołądka, bezsennych nocy i obsesyjnych myśli.

Nie umiałem skupić się na tekstach, które trzeba było przeczytać na zajęcia, na kolokwia. Nie rozumiałem nic z tego, co czytam, mimo iż kiedyś byłaby to dla mnie bułka z masłem. Rosły zaległości, a ja z coraz większym trudem podnosiłem się rano z łóżka, przestałem ogarniać najprostsze potrzeby, jak zakupy. Wyjście do supermarketu zaczynało być wyprawą po złote runo.  Widziałem, że jak tak dalej pójdzie, to nie zaliczę nawet pierwszego semestru i rozczaruję wszystkich, którzy spodziewali się po mnie najlepszych rezultatów, po takim wybitnie uzdolnionym i grzecznym chłopcu. Nikt nie wiedział, co siedzi wewnątrz mnie. Dopóki mogłem, zachowywałem pozory. Starałem się widywać ze starymi znajomymi, w tym opłakanym stanie zawarłem też nowe znajomości, znalazłem jakieś zajęcia. Prosiłem Boga o pomoc, biegałem w trwodze do kościoła. Ale było coraz gorzej. W końcu pękłem. Zadzwoniłem pewnego razu pełen rozpaczy do siostry, powiedziałem, że nie mogę tego więcej trzymać w tajemnicy, że jestem gejem, że boję się, że mnie za to znienawidzą, że nie wiem, co się ze mną dzieje i że jak tak dalej pójdzie, to nie zaliczę semestru. Ku mojemu zaskoczeniu, mój homoseksualizm nie okazał się żadnym problemem, ale ewidentnie mam depresję i należy coś z tym zrobić.

I tak siedziałem wtedy przed starą, siwą kobietą z obłędnym wzrokiem, która mnie uspokajała: takie młodzieńcze depresje zdarzają się często, przepiszę Ci leki, które będziesz pewnie musiał brać do końca życia i wszystko wróci do normy. (Do końca życia będę wariatem?!) Zapisała mi fluoksetynę, czyli prozak, plus jakieś uspokajacze i po około trzech tygodniach zacząłem znowu widzieć kolory, przyszłość wydała mi się jasna, nabrałem przyspieszenia, wróciła inteligencja, znowu żartowałem, ludzie nie wydawali mi się już przerażający i powoli zaczynałem być jednym z najlepszych studentów na roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz